16.08.2016

„Clovis LaFay. Magiczne akta Scotland Yardu” Anna Lange

„Nekromancja nie ma u większości ludzi najlepszej opinii, a jeśli już budzi jakieś w miarę pozytywne skojarzenia, dotyczą one przede wszystkim dramatycznych starć woli z umarłymi.” 
[pierwsze zdanie książki]


Clovis LaFay ma kłopoty rodzinne. Nieżyjący już ojciec miał reputację czarnego maga, znacznie starszy przyrodni brat jest wrogo nastawiony, a dzieci tego ostatniego… No cóż, na pewne zaburzenia nie ma jeszcze nazw – jest rok 1873 – co nie znaczy, że nie istnieją te zjawiska. 
John Dobson, dawny przyjaciel Clovisa i nadinspektor świeżo utworzonej jednostki wydziału detektywistycznego londyńskiej policji metropolitalnej również ma liczne problemy. Z pieniędzmi nie jest najlepiej, z prowincji przyjechała młodsza siostra, podwładni krzywo patrzą na zwierzchnictwo młodego eksporucznika artylerii, a najgorsze, że w Londynie drastycznie brakuje egzorcystów! 
Alicja Dobson waha się: zamążpójście czy pielęgniarstwo? Sęk w tym, że konkurenci się nie tłoczą, a zajęcia z magii leczenia na kursie pielęgniarskim okazały się nie całkiem tym, na co miała nadzieję. Clovis LaFay chętnie służy pomocą w tym drugim problemie, a kto wie, może i w pierwszym? Chociaż czegoś się jakby boi…
[opis wydawnictwa]


Chyba pójdę usiąść w kącie i popłaczę. Nie dam rady niczego napisać, nie ma opcji, nie znam tylu synonimów słowa „wspaniały”. Zlinczujcie mnie, ale nie będzie typowej recenzji. Nie tym razem. Nie kiedy spodziewam się fajnej historii, a dostaję powieść, która spełnia wszystkie moje podświadome pragnienia fabularne.

Weźcie kociołek, trzymajcie na wolnym ogniu. Wrzućcie epokę wiktoriańską, Londyn, charyzmatyczne postaci, których NIE DA się nie pokochać (NIE DA), dodajcie magię, ale nie taką nie wiadomo skąd, rozsądną: magię nekromancką, egzorcyzmy, ghule, duchy, mroczne cmentarze. Szczypta delikatnego wątku romantycznego, ale rodem z Jane Austen, prawdziwą przyjaźń męsko-męską między policjantem z głową na karku a arystokratą z głową w chmurach, klimat z Sherlocka Holmesa, ciut intrygi, nie za dużo, subtelny humor oraz coś do myślenia. O, i jeszcze cudowna okładka, piękne wydanie, najlepiej z dziełem (synonimy słowa „wspaniały”) Dominika Brońka. Do tego odniesienia do faktycznej historii i faktycznych postaci - jak ktoś się odniesie do pionierów medycyny, ma mnie. Cholera, Annie Lange się udało! Dobra, to jeszcze jedno kryterium... Niech naszemu wyglancowanemu arystokracie zaproponuje coś nieprzyzwoitego inny facet, ha, wygrałam! O nie... nieee...! Niech to. Autorka ma mnie w całości. 

W porządku, to brzmi trochę obłąkanie. Ale wbrew pozorom staram się powstrzymać przed caps lockowaniem „czytajcie Clovisa, to jest cudne, błagam!”, bo wyszłoby to tragicznie nieprofesjonalnie, a na to pozwolić sobie nie możemy, prawda? Wdech, wydech. Dobra, przedstawię Wam trzy obiektywne powody, dla których warto sięgnąć po książkę Lange.

Powód pierwszy. Jeszcze tego nie wiesz, ale uwierz mi, bardzo chcesz poznać bohaterów. Clovis, można powiedzieć: wyrzutek arystokratycznego rodu LaFayów. Ale co poradzić, że wcale ci nie zależy na schedzie zbrukanej krwią rodziny? Trochę brzydzisz się patrzeć w lustro na geny ojca, najchętniej to byś przeskoczył o sto lat i przepuścił krew przez jakiś dializator, by oczyścić ją z tego rodowego brudu. Póki co możesz przekierować frustrację i zatopić się w nekromancji, przesiadywać na cmentarzach i spędzać czas na pogaduszkach z duchami (cóż zrobić, że martwi są ciekawsi od żywych?). Czasem wyegzorcyzmujesz jakiegoś ghula - no, dopóki raz coś nie wyjdzie i skończysz pod opieką rodzeństwa Dobsonów, a dalej dołączysz jako konsultant do wydziału magicznego policji. John Dobson, prawdziwy starszy brat (w gruncie rzeczy dla każdego), były wojskowy, który potrafi pocieszyć, ale też szybko doprowadzić do porządku - lotny umysł, niepotrafiący kłamać (niech żyją potrafiący zaczerwienić się mężczyźni!). Alicja Dobson, kobieta, przeklinająca fakt, że urodziła się ze sto lat za wcześnie. Jeszcze nie czysty feminizm, ale trochę jej tęskno do niektórych praw. Gdyby tylko mogła się uczyć prawdziwej leczniczej nekromancji, a nie marnych sztuczek! A i jeszcze jakieś małżeństwo by się przydało, mimo wszystko szkoda zostawać starą panną... Ech! Do tego cała plejada postaci pobocznych, nie mniej interesujących. Ale spokojnie, to nie tylko powierzchowny opis - okaże się, że poznasz historię nawet najgorszego rzezimieszka! Głupio przyznać, ale ów rzezimieszek także nad wyraz sympatyczny, mimo tej krwi na rękach. Krótko: cudowni bohaterowie, z krwi i kości i ciętym językiem.

Powód drugi. Jeszcze tego nie wiesz, ale uwierz mi, bardzo chcesz poznać fabułę i styl autorki. To nie thriller, który ma nas zaskakiwać na każdej stronie - to pomieszanie magii, rodzinnej intrygi (choć mrożącej krew w żyłach), pielęgnowania przyjaźni... brzmi słabo. Ale wciąga! I to całkowicie! Już nie mówiąc o klimacie, tej atmosferze XIX-wiecznego Londynu: stukot końskich kopyt o bruk, strzał z rewolweru w ciemnym zaułku, gwizd policyjnego gwizdka, the game is afoot, chciałoby się powiedzieć. Czytasz, czytasz, z jakiejś przyczyny oderwać się nie możesz, a tu nagle dociera do siebie świadomość, że trzeba zwolnić, bo jeszcze przypadkiem się skończy! Co prawda, trochę skupienia będzie potrzebne, by wyłapać wszystkie subtelności, ale nie można tu mówić o jakiejkolwiek formie utrudnionego odbioru - bo jest on nad wyraz przyjemny. Kilka świetnych wątków, retrospekcje rozjaśniające ciut obecny stan rzeczy oraz liczne drobiazgi dopełniające całości, a wszystko to w akompaniamencie niesamowitego pióra. A po zakończeniu lektury (poza traumą, że to już koniec) ma się wrażenie, że zupełnie niczego nie zabrakło - samo ostatnie zdanie to taka kropka nad i. Ach, nie sposób nie odłożyć książki bez uśmiechu.

Powód trzeci. Jeszcze tego nie wiesz, ale... historia. Może nie każdy zwraca na to uwagę, jednak osobiście ogromnie sobie cenię, kiedy pisarz faktycznie bierze się za research i lokuje swoją powieść w realiach epoki. Niekoniecznie musisz być świadomy wszystkich nawiązań - ale wystarczy, że wyłapiesz znajome nazwisko bądź historyczny fakt, by nabrać wrażenia realności opisywanych wydarzeń. A szerzej się uśmiechniesz, gdy okaże się, że faktyczne dane także osadzone są w realiach... powieści. Wisienka na torcie.

A teraz niech mi ktoś wyjaśni, dlaczego nigdzie nie jest napisane, że to tom pierwszy. Dlaczego. Chcę kontynuację, potrzebuję jej!
★★★★★★★★☆☆

Za egzemplarz do recenzji dziękuję wydawnictwu Sine Qua Non.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz